Równie dobrze można przyjąć, że każde działanie jakie się podejmie będzie rynkowe – zawsze – bo będzie jakimś działaniem. Wystarczy do kalkulacji wliczyć element agresji. Każdy przecież może się od tego przymusi „wyzwolić”, kwestia ceny, tego co stawia się na szali – czy będzie to obóz koncentracyjny, łagry, więzienie, umykanie skarbówce, zrzeczenie się obywatelstwa, kupowanie pepsi zamiast coli.
Jak ktoś się boi totalitaryzmu i nic z nim nie robi, to widać taki stan ceni wyżej niż stan „wyzwolonej śmierci” – akceptuje i względnie popiera zamordyzm.
Nie jestem jednak takim „ortodoksem”. Nie jest to też specjalnie odkrywcze, że ludzkie (cudze) życie daje się kalkulować – mordercy ciągle są na świecie, złodzieje również. Kalkulują kogo opłaca się pozbyć, kto najsłabiej chroni jak największego majątku. Stąd wcześniejsza konstatacja jest zwyczajnie jałowa i w ogóle nie konstruktywna, będzie prawdziwa zawsze i nie przynosi żadnych odpowiedzi.
Według takiego postawienia sprawy to ofiary same sobie winne. Jednak skoro są winne same sobie, to czy gdyby „niesłusznie” poszły wyrazić swoją „źle” pojętą sprawiedliwość, to byłoby to coś nie etycznego? Przecież te ofiary również siłą rzeczy łapały by tych mniej udolnych, również kalkulowaliby koszty czy chcą poświęcić całe życie ściganiu morderców i jakimi środkami. Nowe „ofiary” byłyby również sobie winne.
Całe to rozumowanie to bohaterskie dreptanie w miejscu, tyle że od samego machania nogami idzie się naprzód. Takie ujmowanie spraw nie powie nam kiedy ktoś postępuje tak, że możemy go potem ukarać. Zapominanie o nieagresji, jest krokiem do tyłu, pogrążeniu się w pierwotnej niewiedzy i tautologiami, że opłaca się to co się opłaca. Bez określania związków przyczynowo skutkowych. Wesołe poczucie kompletności swoich tez przez eliminację zasad przez samo istnienie od nich wyjątków. Taki tu-mi-wisizm to odwrócenie się od kalkulacji, bo sama kalkulacja jest już za trudna. Złudne poczucie wolności przez ignorancję.